4. Ostatnia droga

Szła w ciszy. Jej oczy zawieszone były w przestrzeni gdzieś, hen daleko. Nie wzruszał jej płacz, nie zwracała uwagi na krzyki. Dopiero, gdy płatki uleciały z jej wieńca wiedziała, że to właśnie jej kolej, żeby interweniować. Bogowie zawiedli tą małą duszyczkę za życia, więc ona nie mogła dać zawieść jej poraz drugi.
-Mamo! - zapłakala dziewczynka, której nikt już nie miał prawa zobaczyć. Kobieta łagodnie wzięła ją za rękę i odprowadziła w kierunku zapomnienia.

"Przepraszam!" - krzyczał mężczyzna w myślach za każdym razem, kiedy tylko odważył się wydobyć z siebie dźwięk. To miała być noc z przyjaciółmi. Tak bardzo żałował, że nie został w domu... Ale tam zastać mógł jedynie ten prześladujący go dźwięk.
Bum bum. Bum bum.
Istnieje tylko jedna droga, żeby się go pozbyć. Myśl o niej sprawiła, że osunął się w głąb siebie. Wydawało się, jakby cały świat zrobił krok w tył, aby uniknąć kontaktu z kimś takim jak on. W jednej chwili twarze wszystkich zniknęły za kurtyną jego strachu.
Może powinien?
Może właśnie to jest droga, żeby uczynić świat lepszym?
Wstał zdeterminowany, żeby wkroczyć na drogę konca, kiedy znajome ciepło znalazło jego dłoń. Pozwolił opanować się ciemności, żeby to światło wsparcia mogło bić jeszcze mocniej, ale... Było sztuczne. Jakże by inaczej. Kto mógłby darzyć go czymś innym niż nienawiść? Westchnął ciężko i złożył pocałunek na jej czole.
-Przepraszam - wyszeptał. -Nie tym razem.

Drogę znalazł łatwo. Często znajdował samego siebie tuż przed wkroczeniem do lasu i zawracał w ostatniej chwili. Dziś było inaczej. Dziś był gotowy. Łzy same znalazły ujście nie wiadomo kiedy. Zrobił krok. Przeszedł przez ścianę, którą sam sobie postawił i wiedział, że już nie ma szans na odwrót. Stopa za stopą, powoli powłóczał nogami w rytm którego tak nienawidził.
Bum, bum.
Jego ciało zdawało się być coraz cięższe. Kiedy nie był już w stanie iść, podniósł wzrok.
-Zabawne jest, jak rzadko ludzie patrzą w górę, hę? - zapytała dziewczęca sylwetka, która siedziała na drzewie. I tym właśnie była. Już nie człowiek, nie więcej niż cień, jednak wciąż czuje. -Czasami mam wrażenie, jakby nie mogli nas widzieć, ale oni tylko zapominają.
Mężczyzna nie był w stanie zrozumieć słów, które usłyszał.
Wiedział co rozgrywało się przed jego oczyma. Śmierć dawała o sobie znać w każdy możliwy sposób. Odstraszała zapachem, raziła widokiem, jednak... Kusiła czynem.
Kobieta o białej twarzy wyróżniała się w morzu sylwetek, które ją otaczały. Obejmowała je czule, opieczętowała czoło każdą z nich pocałunkiem. I choć każdy z nich miał wybór, zdecydowali się służyć jej do końca. Już nie jako mara, ale płomień. Teraz mogli być nadzieją dla innych. Prowadzić potrzebujących do niej.
Jakież było jej zdziwienie, gdy do jej stóp padł żyjący.
-O Pani Tragedii. Powiedz, że to możliwe. Że te istoty koszmarów mogą być powalone, że da się je pokonać - płakał w jej szaty, a każda z łez wypalała nową ranę w jej sercu. Otaczający ją odsunęli się w szoku znając powagę sytuacji. Ona jest tylko sługą. Jest słaba. Zbiera to, co umyka najsilniejszym. A jednak to właśnie u niej się zjawił. Prędzej czy później każdy dostaje swoją szansę, żeby zostać czyimś bogiem. Dobrze wie, że nie ma mocy ani władzy...

Ale może zrobić jedno.

Ten gest był inny od tych, którymi obdarowała innych. Pierwsze spotkanie ich ust było jakby spełnieniem obietnicy, którą to ich dusze obiecały sobie jeszcze wraz z początkiem czasu.

Może dać mu nadzieję.

Drugim tchnęła w niego życie. Cała natura jakby zaciekawiona nowym blaskiem zbliżyła się do nich. Wiatr czesał jej włosy. Liście, które okalały ich sylwetki od czasu do czasu zbliżały się, aby w ramach zabawy pozaczepiać ich trącając to dłonie, to uszy, to szyje. I chociaż usta już dawno przestały martwić się delikatnością, zatopione w swym tańcu, to dotyk dłoni kusił i wodził swoją ulotnością. Choć cały świat wirował, prawdziwość tej chwili była niepodważalna. I kiedy wreszcie on sam zdecydował się sięgnąć po trzeci, złapał go z niemałym trudem.
Bum, bum.
Cały świat umykał mu przez palce. Wichura opanowała świat, który ledwo zaczął poznawać, zabierając mu go sprzed oczu.
Bum, bum.
Szedł pod wiatr kurczowo trzymając się nadziei, lecz im mocniej trzymał, tym szybciej tracił.
Bum.
I wtedy zrozumiał.
 Opadł na kolana i ze słabym uśmiechem otarł łzy.
-Złożyłaś na mnie pieczęć, więc nie możesz się mnie tak po prostu pozbyć ze swojego orszaku! -wykrzyczał ile sił w płucach. Odpowiedział mu jedynie śmiech, który już do końca jego dni osładzał mu przekleństwo bicia serca.

//Zarówno opowiadanie, jak i rysunek zostały zainspirowane obrazem  Female Ghost by Kunisada (1852)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Porażka gliny i nowy projekt

Światło

Smok na ratunek duszy kaprala